Bartłomiej Garus

Moja przygoda z teatrem zaczęła się od spektaklu „Hebama”. Bodajże to był 2013 rok. No i oczywiście któż by inni mnie zaprosił do teatru jak nie moja siostra reżyserka. Na początku byłem bardzo oporny temu wszystkiemu i nie chciałem występować i w ogóle nie chciałem przyjść na próbę i wszystko było na “nie”. Ale jakoś udało się mojej siostrze mnie nakłonić do tego, żeby przyjść na próbę. Powiedziała, że może mieć dla mnie rolę w jednym ze spektakli, że będzie premiera i super odnajdę się w jednej z ról.

Od początku byłem dobrze przyjęty przez grupę. No i spodobało mi się tutaj! Spodobała mi się atmosfera przede wszystkim, spodobali mi się ludzie, którzy tu byli, a byli dla mnie wszyscy obcy, bo nikogo tutaj nie znałem, jedynie z opowiadań. Nie znałem tu nikogo, oprócz mojego brata, który już tutaj występował i mojej siostry reżyserki.

Kiedy byłem mały, to byłem bardzo mały. Moją pasją od małego było rolnictwo. Chciałem być dużym rolnikiem i wszystko co było związane z rolnictwem bardzo mnie inspirowało. O teatrze raczej nie myślałem poważnie. Lubię zawsze opowiadać żarty, dowcipy i każdy mi powtarzał, że ty musisz iść do teatru, do kabaretu, żebyś tego talentu nie zmarnował. I każdy w jakiś tam sposób zachęcał mnie do tego, żeby do jakieś grupy teatralnej się zapisać.

Ale ja od małego miałem poważne problemy ze stresem. Na akademiach szkolnych, jakiś przemówieniach, występach, miałem potworny stres, który objawiał się (trzeba to powiedzieć tutaj) odruchem wymiotnym. I do dnia dzisiejszego, mimo że tego na scenie nie widać, ale jest wielką męką dla mnie zagrać spektakl. Później na scenie jest w porządku, jak się już spektakl zaczyna i się rozgrywamy, to jest w porządku, Ale przed każdym spektaklem przechodzę mękę.

Wiele razy już miałem takie długie przemyślenia, czy po prostu nie zrezygnuję. Były takie momenty, że chciałem zrezygnować z gry na scenie tylko i wyłącznie z powodu tego, że fizycznie nie byłem w stanie w niektórych momentach na scenę wyjść. Parę razy było przedstawienie nawet przesunięte z powodu moich fizjologicznych problemów. Ale to nie tylko spektakle, bo samo ubranie koszuli i krawata powoduje to, że nie jestem w stanie funkcjonować. I to się też potem odbija na scenie, bo nie jestem wtedy w pełni skupiony na grze aktorskiej. No było to ciężkie i nawet na próbach przedpremierowych już się zaczynało, narastało to i wiedziałem, że w dniu premiery będzie sajgon i tak było. No ale później udało się to wszystko zrobić i zagrać. No i tak jest do dzisiaj. Niekiedy w mniejszym stopniu niekiedy w większym, ale jest tak cały czas.

Moje największe marzenie… hmmm… jest ich dużo! Ale oczywiście żeby być zdrowym, żeby rodzina była zdrowa, żeby przyjaciele byli zdrowi, żeby mi w życiu niczego nie brakło. I żeby w moim otoczeniu wszyscy byli szczęśliwi – to jest moja największe marzenie.

Naumiony to dla mnie teraz na pewno już rodzina. Wstępując do Naumionego, nie pomyślałem, że tak to się skończy, że się tak zaprzyjaźnię ze wszystkimi i tak się zżyjemy, że będzie to po prostu wielka rodzina. Natomiast teraz nie mogę sobie wyobrazić życia bez Teatru Naumionego. Wyjazdy… Próby… No wiadomo, że na wszystkich próbach nie jestem, bo pracuję na kopalni i mam cztery zmiany. Praktycznie jestem dwa razy w miesiącu tylko na próbie, bo jak mam na noc idę na próbę i jak mam na rano to też idę na próbę. Próby są na godzinę 18:00 przeważnie, więc jak mam na 18:00 do pracy, to na próbę nie idę i jak mam na południe to też nieraz na próbę już nie zdążę.

W teatrze najbardziej lubię atmosferę, którą tutaj panuje. Tego się słowami nie da opisać, bo to jest taka grupa, że albo się tu jest i się to czuje, albo się tego nie czuje i Cię tutaj nie ma. Atmosfera, którą dla nas wszystkich jest szczególna.
To jest też taki czas szczególny przed premierami, czas wyjazdu, są chwile i wspomnienia, które na pewno do końca życia nie zapomnimy – mnóstwo takich sytuacji, jak festiwale, dalekie wyjazdy czy to nad morze, czy to na Kaszuby. Trochę już zwiedziliśmy z tym Naomionym i żadnego wyjazdu nie da się zapomnieć.

Najlepszy czas jest też wtedy, gdy się zagra spektakl, zejdzie cały ten stres na jakimś wyjeździe, potem się idzie w jednym pokoju trzy na trzy całą grupą usiąść, wypić i na drugi dzień zdychać (śmiech) i być skacowanym na drugi dzień… To są najlepsze chwile! (śmiech)

Oczywiście dla mnie najlepsze nagrodą bycie w teatrze to są też brawa na koniec spektaklu. W publiczności po prostu widać, kiedy się spektakl podobał. Jest to odczuwalne brawami i takimi szczerymi gratulacjami, kiedy ktoś wprost po spektaklu przychodzi, gratuluję i widać, że to są gratulacje takie, że nie musi mi gratulować, tylko że po prostu rzeczywiście ten spektakl fajny był, że się mu podobało. To czuć!!! Oczywiście też jak jestem na scenie, to mi się podoba, jak publiczność reaguje. To są najlepsze momenty!